Nie lubimy pokazów noworocznych i cały czas je besztamy. Czasem w interesach, czasem tylko po to, by skarcić. Ale jednocześnie wyglądają, bo „światła” są jak Konkurs Piosenki Eurowizji, którego wielu nienawidzi, ale na pewno wiedzą, co się tam dzieje. A także „światła” są wyraźną wskazówką, jak producenci telewizyjni wyobrażają sobie muzykę popularną. Trzeba przyznać, że w sylwestra nie było rewolucji w tych poglądach, choć ktoś wyraźnie próbował.
Zapewne co roku pasjonaci mają pomysły, żeby zrobić wszystko inaczej, ale sytuacja z programami telewizyjnymi jest taka, że jeśli to rewolucja, to wszyscy główni aktorzy powinni porzucić schemat „gwiazd plus hity” i zacząć eksperymentować. Ale odwieczna produkcja strachu „a co jeśli ludzie nie zrozumieją” związała całą branżę mocniej niż bożonarodzeniowe mrozy, czyli znowu gwiazdy i hity.
Wariacje na ten temat oczywiście były, ale główny trend na nostalgię na przestrzeni lat nie tylko nie stygnie, ale przeradza się niemal w jedyną możliwą politykę muzyczną. Najwyraźniej dla niektórych przyszłość jest gorsza niż przeszłość, więc w telewizji stare piosenki bezwarunkowo przewyższają nowe. W niektórych sytuacjach nie jest to zły pomysł, jeśli dobrze odgadniesz piosenki i wykonawców.
Zaraz po dzwonkach Bogdan Titomir wskakuje na scenę jak diabeł z tabakiery. Wcale nie wygląda jak zmięty przez życie klaun, nie stracił w ogóle swojego demonicznego uroku, a jego „Zrób jak ja” wciąż działa ożywiająco. Przeboje lat dziewięćdziesiątych wyraźnie nas nie opuszczą. Wiele osób pamięta to uczucie tamtych czasów i po prostu nie sposób zapomnieć o muzyce, w której były szalone melodie i chęć robienia wszystkiego w nowy sposób. Zwłaszcza teraz, gdy pustka i zimno high-tech są wszędzie.
Byłoby niesprawiedliwe powiedzieć, że w sylwestra w telewizji zupełnie zignorowano nowych bohaterów i ich hity. Niszowe kanały muzyczne nie zapomniały oczywiście o tiktok-popie i innych „jestem w tej chwili”. Ale w audycjach federalnych cały ruch modowy był wyraźnie trzymany na krótkiej smyczy. To najbardziej znaczące drugi rok z rzędu w noworocznym pokazie zespołu „Evening Urgant”. Jest cały okrągły taniec w różnych kolorach z różnych list przebojów, ale jednocześnie jest klarowna instalacja: hity są nowe, ale brzmią jak italo-disco, a artyści mają odpowiedni vidocq. Z jednej strony to coś w rodzaju konceptu, ale z drugiej to czysta nostalgia.
Jednak w „Ciao 2021”, mimo uporczywego poczucia anegdoty opowiedzianej po raz drugi, było kilka niesamowitych momentów. Najpierw uwolnienie Valery'ego Leontyeva z jego wieczną „Margaritą”. Okazało się, że Valery Yakovlevich nie musiał zmieniać ubrań ani nadrabiać włoskiego scenariusza. On, w przeciwieństwie do wszystkich innych gwiazd, był na obrazie Valery'ego Leontieva i wyglądał znacznie bardziej naturalnie jako gwiazda Italo niż Slava Marlowe, starannie zapakowany w vintage. W ten sposób ponownie manifestuje się wielkość artysty.
To prawda, że ostateczny cień przyćmił Leontiev. Portret Putina gratulującego Włochom w ich ojczystym języku (nowe możliwości techniczne są czasem po prostu przerażające), być może zainspirował najbardziej wrażliwych do założenia, że program „Lalki” zmartwychwstał na kilka minut. Chęć żartu od dawna nie zabiera pisarzy. Zaraz po prezydenckim powitaniu z Włoch Lyube wystąpiła ponownie po włosku Od Wołgi do Jeniseju. Po prostu nie można było nie pić takiego szampana.
bbabo.Net