Bbabo NET

Wiadomości

Rosja - Czas nie jest na popularne zwroty

Rosja (bbabo.net), - Bardzo ważne jest, aby te negocjacje miały miejsce. Bo stosunki między Rosją a Stanami Zjednoczonymi były już na etapie, w którym kwestionowano samą możliwość dialogu w najbliższej przyszłości. Niemniej jednak tak się stało. Oznacza to, że obie strony są nim zainteresowane.

Dialog jest wieloaspektowy i wieloczynnikowy. Część wprowadzająca odbyła się na początku w formie kolacji dyplomatycznej, a 10 stycznia odbyło się bardzo długie, szczegółowe rozmowa, spotkanie ogólne. A jak wiemy z wywiadu z naszym głównym negocjatorem Siergiejem Aleksiejewiczem Riabkowem, trwało to 8 godzin. Godzina ósma nie jest czasem, kiedy wypowiadają utarte zwroty i wymieniają się zapowiedziami swoich formalnych stanowisk. Oczywiście była rozmowa na temat meritum. Riabkow potwierdził, że jest bardzo poważny, merytoryczny, a strony podeszły do ​​niego w sposób bardzo odpowiedzialny i przygotowany. Ogólnie rzecz biorąc, rozmowa była w istocie, w treści.

W środę 12 stycznia ma się odbyć trzecia tura rozmów Rosja-NATO. I to z definicji powinno być bardzo merytoryczne. Ponieważ blok NATO (i jego różne pododdziały) znajduje się w bliskiej odległości od granic Rosji i granic rosyjskich sojuszników, takich jak np. Białoruś. I oczywiście należy mówić (w każdym razie tego się spodziewam) o bardzo konkretnych, merytorycznych rzeczach: o zapobieganiu nieporozumieniom i związanym z nimi przypadkowym kolizjom, o wzajemnym informowaniu się o ruchach wojsk, o lotach samolotów i rejsach statków. Myślę, że kwestie takiego bezpieczeństwa – merytoryczne i konkretne – z pewnością zostaną poruszone. Bo to pierwszy krok, żeby choć trochę ustabilizować sytuację.

Jeśli chodzi o ogólne pytania filozoficzne, konceptualne, np. „Dlaczego między naszymi krajami rozwinęły się takie złe stosunki?”, odpowiedź na nie jest niezwykle ważna. Ale nie ma powodu, by mieć nadzieję, że jedna strona wybuchnie płaczem i ze skruchą powie: „Tak, masz rację we wszystkim, ale my nie we wszystkim”. Jest to sprzeczne z duchem i całą historią międzynarodowej dyplomacji. Takie rzeczy zdarzają się dopiero po wojnie i bezwarunkowej kapitulacji. Dlatego nasz negocjator ma absolutną rację, gdy mówi, że potrzebny jest kompromis. A przynajmniej takie sformułowania, które pasowałyby do obu stron. Jest rzeczą oczywistą, że strony podejmujące tego rodzaju negocjacje motywowane są nie tyle poszukiwaniem prawdy i poprawnych rozwiązań, co tym, że stoją za nimi góry wewnętrznych problemów politycznych. Na przykład, dobrze wiadomo, że sytuacja w Ameryce nie jest teraz idealna. Dla obecnego prezydenta wszystko idzie dość ciężko i myślę, że słuszne byłoby założenie, że myślenie o zbliżających się wyborach, o problemach budżetowych, o fundamentalnych reformach infrastruktury kraju zajmuje go nie mniej niż sprawy międzynarodowe czy sytuacja wokół Ukrainy oraz w centrum Europy. Chociaż być może w zasadzie nie ma racji (przynajmniej tak nam się wydaje).

W takiej sytuacji trudno ignorować złożoność stosunków USA z ich wojskowymi sojusznikami. Gdyby poprzedni prezydent, powiedziałbym, miał pogardliwy i lekceważący stosunek do sojuszników i powiedział coś w duchu „będziemy was bronić, a wy za to płacicie coraz więcej”, to teraz sytuacja jest bardziej skomplikowana. Stawką jest bliski sojusz z innymi krajami bloku NATO, który, jak wiadomo, stale się rozszerza. A rozszerzające się NATO to NATO, które jest coraz bardziej polifoniczne. Pojawiają się głosy zarówno z tradycyjnych krajów Europy Zachodniej (z Niemcami w centrum), przede wszystkim zainteresowanych problemami energetycznymi i ekologicznymi, jak iz zupełnie innej Europy Wschodniej, z bardzo poważnymi kompleksami i uprzedzeniami wobec Rosji. Wszystko to odciska piętno na negocjacjach i wymaga poważnego rozważenia tych warunków.

Wierzę, że w Stanach Zjednoczonych wygrają ludzie i siły, które wierzą w dyplomację, a nie w inne sposoby rozwiązywania problemów, z którymi się borykają

Po naszej stronie też oczywiście są problemy. A na tym przede wszystkim wisi problem Chin, które niewiele mówią, ale bardzo uważnie śledzą wszystko, co dzieje się w stosunkach między Rosją a Stanami Zjednoczonymi. Ten „tradycyjny trójkąt”, który rozpoczął się 50 lat temu historyczną wizytą Henry'ego Kissingera w Chinach, jest nadal aktualny. A wszystko to razem wzięte na tle trudności wojskowo-politycznych samych w sobie czyni negocjacje obiektywnie bardzo trudnymi.

A fakt, że idą – bardzo poważnie, konkretnie i merytorycznie – jest sam w sobie dużym plusem. Ale jest za wcześnie, aby mówić o wynikach.

Jeśli wrócimy do ogólnych schematów koncepcyjnych, to na pierwszy plan wysunąć powinien fakt, że NATO wybrało koncepcję „Ekspansji na Wschód” jeszcze w połowie lat 90-tych. Kilka fal tej ekspansji ostatecznie doprowadziło nas do stanu, w jakim się teraz znajdujemy.Większość Rosjan uważa tę strategię NATO za wadliwą i wadliwą. I zawsze tak myślałem i nadal tak myślę. Ta koncepcja jest błędna przede wszystkim dla samych Stanów Zjednoczonych. Do czego to doprowadziło? Do zwiększonej ingerencji w sprawy wojskowo-polityczne i wewnętrznych sporów w wielu krajach? Ale wszyscy zdali, delikatnie mówiąc, z różnym powodzeniem. Wystarczy przypomnieć wszystkie historie, począwszy od Korei, której konfrontacja zakończyła się „remisem bojowym”, a skończywszy na Afganistanie, z którego właśnie wycofały się wojska amerykańskie, według scenariusza bardzo podobnego do wietnamskiego.

Cóż, rozszerzanie się NATO to też mały dobrodziejstwo, bo już wiadomo, że każdy kraj ma w nim swoje interesy i toczą się w nim bardzo poważne spory.

Jeśli więc próbowali znaleźć rozwiązanie najbardziej złożonego problemu bezpieczeństwa europejskiego poprzez rozszerzenie NATO, nie udało im się tego. A osiągnęliśmy coś wręcz przeciwnego, kiedy nie tylko małe państwa w NATO czują się w wielkiej niepewności, ale wszystko to staje się niebezpieczne dla największego sąsiada NATO, Rosji. Relacje z nami z każdą falą ekspansji pogarszały się i dochodziły do ​​skrajnie krytycznego etapu. Ale przyznanie się do tego w czystej postaci jest oczywiście bardzo trudne dla Stanów Zjednoczonych. Nie trzeba więc oczekiwać, że ktoś ostro zerwie kamizelkę i powie: „myliłem się”, ale tę sytuację można i należy naprawić przy pomocy środków dyplomatycznych.

Niedawno przeczytałem książkę znakomitego dyplomaty, byłego ambasadora USA w Rosji, Williama Burnsa, który postanowił napisać pamiętnik, kończąc karierę dyplomatyczną. To prawda, że ​​po jej ukończeniu został mianowany szefem CIA i tak jest teraz. Burns pisze więc o bardzo poważnych problemach i niedociągnięciach amerykańskiej polityki zagranicznej ostatniego okresu. I uważa, że ​​główną wadą, głównym problemem jest to, że Stany Zjednoczone przywiązywały zbyt małą wagę do dyplomacji, stawiając na rozwiązywanie problemów przy pomocy nacisku i siły (wojskowej i nie tylko). Jego zdaniem nie przyniosło to pożądanych rezultatów. A Burns zdecydowanie nalega na przywrócenie rentowności dyplomacji. I niech wykaże się umiejętnością rozwiązywania problemów, które demonstrowała już od wielu lat. W pełni podzielam ten punkt widzenia, chociaż szczerze mówiąc, nie oczekuję, że Stany Zjednoczone przyznają to publicznie w swojej oficjalnej frazeologii.

Wierzę w dyplomację. Rozumiem, że wokół pracy dyplomatycznej trwa długi ciąg ideologicznych i propagandowych rozmów. Że runda wstępna przed faktycznymi negocjacjami prawie koniecznie obejmuje najwyższe napięcie, napinanie i upewnianie drugiej strony o ich determinacji i niesamowitych możliwościach. Ale sama dyplomacja to wciąż poszukiwanie rozwiązań akceptowalnych dla obu stron. No, albo odkładanie takich decyzji, bo teraz nie można ich zaakceptować, ale po jakimś czasie (kiedy najpilniejsze problemy, które można już teraz rozwiązać) zostaną rozwiązane, można je rozpatrywać w nieco innej atmosferze i na innej płaszczyźnie.

Dyplomacja taka była zawsze i tak jest i teraz. A w naszej historii były przykłady wybitnych osiągnięć dyplomatycznych, które początkowo wydawały się niemożliwe. Wystarczy przypomnieć, jak Reagan zaczął od ogłoszenia Związku Radzieckiego „imperium zła”, które musi zostać zniszczone, a zakończył dialogiem i poważnymi działaniami mającymi na celu rozładowanie i ograniczenie niebezpieczeństwa wojny. Wojna została wówczas uznana za niemożliwą, nieważną. Dobrze, że wśród wielkich mocarstw jądrowych jest tak rozpoznawany już teraz.

Ale wciąż jesteśmy na początku dyplomatycznego etapu stosunków po doświadczeniu poważnej i bardzo niebezpiecznej konfrontacji między nami. Wierzę, że w Stanach Zjednoczonych zwyciężą ludzie i siły, które wierzą w dyplomację, a nie w inne sposoby rozwiązywania problemów, z którymi się borykają.

I mam nadzieję na sztukę rosyjskiej dyplomacji.

Przygotowała Elena Jakowlewa

Rosja - Czas nie jest na popularne zwroty