Bbabo NET

Wiadomości

Chodź więc chodź

Oglądam Mandalorianina w chwilach, kiedy mówi: „Tak właśnie jest”. I przechyla głowę w błyszczącym wiadrze, czyli przepraszam głowę wojownika w hełmie. Od pewnego czasu ta przemyślana dewiza stała się moją. Właściwie od czasu, gdy tymczasowo przeniosłem się do Portugalii.

To jest droga i nigdy nie wiesz, dokąd cię zaprowadzi - kolejna głęboka myśl. Moja droga zaprowadziła mnie do restauracji. Nie jako klient, ale jako jeden z właścicieli. Nastąpiła pierwsza blokada, mój mąż i ja siedzieliśmy w zatrzymanym świecie, zdezorientowani, a nawet oszołomieni, wiesz jak to było. Wszystkie nasze w pełni działające projekty zostały zamrożone na czas nieokreślony i uznaliśmy, że restauracja w centrum Lizbony to dobry pomysł. Oznacza to, że musisz wyjść z piżamy i coś zrobić. No bo nie jesteśmy przyzwyczajeni do siedzenia w piżamie w zatrzymanym świecie.

A teraz mamy restaurację i mamy partnera. Znakomity mężczyzna, pracowity, wytrzymały, pogodny, w dobrym sensie twardy i jednocześnie elastyczny. Ciągnie skrzynki z artykułami spożywczymi, naprawia okablowanie, gotuje i może zastąpić barmana. Nie głupi, żeby pić i bawić się. Hojny, z paczką przyjaciół, ale we własnym umyśle. I dobrze śpiewa pieśni ludowe.

I jest też Chińczykiem.

Nie, wiedziałem, że robimy interesy z Chińczykiem. Ale mieliśmy lokalnego menedżera, który przez jakiś czas prowadził interesy, a moja znajomość z obywatelami ChRL ograniczała się do protokolarnych uścisków dłoni i regularnych wycieczek do chińskiej jadłodajni w pobliżu domu: pół wiadra zupy z makaronem za pięć euro, i to jest lepiej nie pytaj, z czego jest zrobione. Chińczycy zawsze wydawali mi się kosmitami: żyją w diasporze, nie komunikują się z miejscowymi i pracują, pracują, pracują.

Ale potem nasz portugalski menedżer zdecydował, że lepiej by mu było gdzie indziej i po raz pierwszy znalazłem się przy stole negocjacyjnym, jak mówią, z Wangiem. Tak, nasz partner nazywa się Wang, a chińskie bankiety, które regularnie organizujemy, są oznaczane czasownikiem „wang”. Cóż, to znaczy, nazywa się Yongzhi, ale rozumiesz.

Więc zaczęliśmy razem pracować. Codziennie, prawie codziennie. „Zawsze tak jest” – powiedział Wang po tym, jak zaoraliśmy naszą pierwszą zmianę. „Europejczycy i Amerykanie coś zrobią, a Rosjanie i Chińczycy grabią to wszystko”. Ten żart, opowiedziany bardzo specyficznym portugalskim, bawi nas do dziś.

Jedną z zalet mojej pracy jest to, że teraz dość dużo komunikuję się z Chińczykami. Wielu mówi po portugalsku, niektórzy po angielsku, są też tacy, którzy w większości są osobami starszymi, które w ogóle nie mówią. Komunikują się ze mną gestami, najwyraźniej wierząc, że nie ma sensu marnować chińskich słów na nas, Europejczyków. A potem jest Lu.

Liu, towarzysze, to jest przestrzeń. Kiedyś zatrzymaliśmy się w innej restauracji Wang, żeby coś odebrać - Wang ma wszystko w depozycie, ale ja go potrzebuję. A oto stoimy przy ladzie, pijemy kawę, a obok Chińczyk nakrywa stół: milion talerzy z jedzeniem, łapki z kurczaka, mięso, ryby, mięso i ryby – wszystko jest tak, jak powinno. Pamiętam chińską blogerkę wideo Lisika, „cichą kucharkę”, która nie tylko gotuje, ale także szyje, robi meble i nosi potężne kamienie na ścieżki w swoim ogrodzie… I nagle słyszę rosyjską mowę: „Kobieta! Usiądź i jedz!”

Liu myśli, że mam duże oczy. Głównie dlatego, że gapiłem się na niego w tym momencie tak, że odeszli z tyłu głowy.

„Usiądź i jedz! Jest wódka. Nazywam się Liu, twoim zdaniem Pasza.

Pasha-Lu przybył do Portugalii z Chabarowska. A także z Władywostoku i Mińska, gdzie miał „piękne dziewczyny”. To on przyjechał, a nie wyemigrował, to ważne. Chińczycy w ogóle nie emigrują – przyjeżdżają robić interesy. I podkreślają to w każdy możliwy sposób. Nie uzyskuje się obywatelstwa, ponieważ do tego trzeba oddać chiński paszport, a to jest „brzydkie”. Krótko mówiąc. Po tej uczcie Liu nazywa mojego męża "bratem" i mnie... mnie "kobietą". I prosi, żeby się nie obraził, bo „zdrowa kobieta, bardzo dobra”.

Uczta to jeden z najlepszych sposobów na poznanie cudzej mentalności. A wiecie, im bardziej „wang”, czyli gościmy w restauracji duże chińskie firmy, tym wyraźniej rozumiem: my Rosjanie jesteśmy znacznie bardziej podobni do Chińczyków, niż możecie sobie wyobrazić. Szczerze mówiąc, gdyby nie chińska mowa i pałeczki na talerzu, nie zauważyłbym różnicy.

Podczas pierwszego bankietu ledwo zdążyłem wyciągnąć naczynia z jedzeniem z kuchennej windy, byłem zdumiony: ile jedzą! A potem przypomniała sobie swoją absolutnie teściową z Archangielska: trzy sałatki, nie licząc warzyw, plasterków sera, mięsa, ryb. Ciasta. Ogórki konserwowe. Potem na gorąco, na pewno z dodatkami. I ciasto. Kiedy wydaje ci się, że pękniesz w szwach - ciasto. Bez ciasta jest nieprzyzwoite.

Chiński napój jak my. Wiele i zróżnicowanych, ale w końcu wciąż zmieniają się na mocne.

„Kobieta, jest wódka”. Jak mówimy w pewnym momencie: jaki jest sens szklanki, zostaw butelkę na stole. Lubią się popisywać, wybierając w barze coś droższego – bo status trzeba podkreślać. Drogie auto, drogi garnitur, drogie prezenty na święta. Nawiasem mówiąc, Chińczycy świętują wszystko w ogóle, od katolickiego Bożego Narodzenia po Dzień Bastylii. Jak mówią, znowu nie ma powodu, aby nie pić.Chińczycy chodzą szeroko, a po osiągnięciu pewnego stopnia gwałtownie. Wypowiadają długie tosty i po prostu wznoszą szklankę bez tarczy, trzeba stukać kieliszkami w normalny sposób, nawet jeśli trzeba chodzić wokół stołu. Kochają śpiewać. Jeśli jest karaoke – świetnie, nie – to tak będziemy śpiewać. Chór. Głośno. Bardzo podobny do „Och mróz, mróz”. I bez względu na to, jak eleganccy są goście, bez względu na to, jak świadomie kiwają głową w stronę bluesa, jazzu i innych rzeczy, które odpowiadają garniturom Gucci, w końcu każda impreza w końcu przeskakuje do jakiegoś tamburynowego chińskiego popu. Jak prawie każda rosyjska impreza kończy się na Verce Serduchce.

A Chińczycy zachowują się po rosyjsku, jeśli chodzi o liczenie. „Płacę za wszystkich!” - powiedziała wspaniała Chinka. Przez cały wieczór latała po hali z kieliszkiem szkockiej: „Jestem pilotem, kontroluję liniowce pasażerskie, jakie wino!” - zapoznał się z innymi gośćmi, opłacił wszystkie chińskie i dwa portugalskie stoliki "nowych przyjaciół". Którego najprawdopodobniej już nigdy w życiu nie zobaczy. Ale och, co za kobieta! Chodź więc chodź! Aby dym był kolumną.

Wang, powiedzieliśmy, kiedy widzieliśmy chińskich gości walczących o prawo do zapłaty rachunku, ale zajmijmy się nimi sami. Nie chodzi o to, że nie potrzebujemy pieniędzy, ale są to dane… Rozumiał pojęcie „dane”. Może przetłumaczył Pasha-Liu.

Nie możesz po prostu odebrać i wyjść z chińskiej uczty. Po pierwsze, trzecia nad ranem jest bardzo wcześnie. Nie w sensie wczesnego poranka, ale dobrze siedzimy, gdzie ?? Muszę jutro iść do pracy? Więc wszyscy zabierają się do pracy. Dobra, ale potrzebujemy ostatniego. Na kiju, na biegu nogi, strzemieniu, sztycy - do nieskończoności. A poza tym chodźmy do klubu! Trzeba odpowiednio zakończyć wieczór, co my, spać, czy coś, chodźmy jak frajerzy? Jak śpiewa Cord: „wszystko jest w porządku, są pieniądze”.

Po Chińczykach sala wygląda jak odwiedził nas tajfun. Więc było dużo. Więc siedzieliśmy dobrze, musimy powtórzyć.

A Chińczycy, tak jak my, po cichu chichoczą z cudzych zwyczajów. Kiedyś Wang ze śmiechem pokazał nam jakiś nepalski tekst napisany przez Nagari: patrz, patrz, to wcale nie są litery, to są jakieś rysunki! Kiedy dotarło do niego, że ten tekst jest na ekranie smartfona z chińską makią, już się śmialiśmy.

Podobnie jak my są pewni, że świat się ich boi – bo nie wiedzą. To prawda, w przeciwieństwie do nas, nie martwią się tym zbytnio. Ozdabiają połowę Lizbony chińskimi lampionami w sylwestra, otwierają sklepy sprzedające wszystko, od strojów kąpielowych po suszarki do włosów, śpiewają swoje piosenki i nie przejmują się, gdy zszokowani Europejczycy zdejmują je i umieszczają na Instagramie „na rżenie”. Tak proszę.

Istnieją oczywiście inne różnice między nami. Ale to jest moim zdaniem najważniejsze: Chińczycy wcale, ani trochę, ani trochę się nie wstydzą. Tak, pijemy - chodzimy - wykrzykujemy piosenki. Więc co? Chodzimy sami, a nie po obcych. Pracujemy - mamy prawo do wypoczynku. Tam, gdzie Rosjanin myśli sto razy to, co o nim myślą, Chińczycy po prostu pójdą i będą się dobrze bawić. Jak on to rozumie. To był on, a nie Portugalczyk, Francuz czy Amerykanin.

Któregoś dnia Liu, którego nazywamy Paszą, oglądaliśmy z Pekinem transmisję olimpijską. „Możemy robić piękne rzeczy” – powiedział. – Masz wspaniałą kulturę – powiedziałem. „Prawdopodobnie dlatego nie obchodzi cię, co ludzie o tobie myślą”.

Pasza, który właściwie jest Liu, pomyślał, a potem ten mówi po rosyjsku: „Piekło wie, kobieto. Potrzebujesz własnej głowy. Potrzebujesz własnego życia. Nie potrzebujesz kogoś innego. Usiądź i jedz."

"To jest sposób."

Autor wyraża swoją osobistą opinię, która może nie pokrywać się ze stanowiskiem redaktorów.

Chodź więc chodź