Bbabo NET

Wiadomości

„Kamizelki” wracają na koła

W sobotę w Paryżu i kilku innych francuskich miastach odbyły się demonstracje w ramach ruchu Convoy of Liberty – Convois de la liberte. Protestujący wzięli przykład od kanadyjskich kierowców ciężarówek, którzy zablokowali Ottawę. Ani nadzieje, ani obawy nie były uzasadnione, wynik był skromny, ale uczestnicy pokazali, że w latach wirusowych niezadowolenie w społeczeństwie nie osłabło, ale wręcz nasiliło się. Według korespondenta we Francji Aleksieja Tarchanowa.

Przez cały tydzień stolica Francji czekała na wielką katastrofę. Dziennikarze przewidywali, że w sobotę „żółte kamizelki” zjadą ciężarówkami do Paryża i ustanowią potęgę anarchii. Raporty z Kanady opowiadały, jak wściekły szofer wziął jako zakładników mieszkańców całych miast. Wszyscy czekali, aż Francuzi niezadowoleni pod wojskowym hashtagiem #convoipourlaliberte pojadą do Paryża. Policja, a potem sąd, zakazały akcji samochodowej (nawiasem mówiąc, dopuszczano inne demonstracje piesze) i próbowały zabezpieczyć główne ulice francuskiej stolicy. Prefekt Paryża Didier Lallemant zagroził uczestnikom: „Będziemy stanowczy i nie pozwolimy na blokady!”. I wyprowadził na ulice cały sprzęt policyjny, w tym stare transportery opancerzone, które od pół wieku służą żandarmerii. Samochody pomalowane na niebiesko żandarmerii zamarzły na skrzyżowaniach Champs Elysées, cenionego celu protestujących.

W piątek parkingi pod bramami Paryża były zapełnione samochodami demonstrantów, policja starała się ich nie przepuszczać, kierując ich na obwodnice. Prefektura nadal straszyła demonstrantów, przypominając im, że złośliwe zablokowanie ruchu może skutkować karą dwóch lat lub 7500 euro grzywny, ale protestujący wyraźnie to zignorowali. W każdym razie, pomimo wszystkich wysiłków policji, około 100 samochodów wylądowało na Polach Elizejskich do godziny 10 rano i zablokowało ruch w „górnej” części autostrady, bliżej Łuku Triumfalnego. Policjanci, których w mieście było tyle samo, co w najgorszych dniach „żółtych kurtek”, początkowo trzymali się na uboczu, ale później po południu użyli gazu łzawiącego. Funkcjonariusze mieli nadzieję, że kierowcy nie będą mogli pozostać w samochodach i albo zostaną porzuceni, albo odjadą. I tak się stało: porzucone samochody zostały skradzione przez policyjne lawety, szyby szczególnie upartym „eskortom wolności” zostały wybite przez policję, a następnie zostali zmuszeni do wysiadania z auta – za karą grzywny. W ciągu zaledwie jednego dnia, według szacunków policji, nałożono 513 mandatów, aresztowano 97 osób.

Ci, którzy bali się powtórki zamieszek „żółtych kamizelek”, które szalały kilka lat temu w soboty, odetchnęli z ulgą. „Eskorty wolności” nie były tak przerażające.

Pola Elizejskie zostały zalane nie przez zdeklasowanych buntowników, ale przez ogólnie przestrzegających prawa właścicieli samochodów, którzy byli całkowicie nieprzygotowani do pozostawienia samochodu na środku ulicy bez płacenia za parking i starcia z policją.

Podobnie jak ciężkie ciężarówki, które odegrały kluczową rolę w kanadyjskich protestach na Polach Elizejskich. We Francji indywidualnych truckerów jest niewielu, kierowcy pracują w firmach transportowych i nie mogą swobodnie dysponować ciężkimi ciężarówkami, które do nich nie należą.

Po odejściu kawalerii na Polach Elizejskich pozostały grupy demonstrantów, którzy przybyli tu pieszo. Policja, która kontrolowała aleję do wieczora, kilkakrotnie rozpędzała ich za pomocą pałek i gazu łzawiącego. Unikano pogromów, pożarów, starć na wielką skalę. W tym samym czasie na innych ulicach Paryża, które rozwijały się dość spokojnie, odbywały się dozwolone demonstracje pieszych przeciwko restrykcjom sanitarnym.

Ciekawe, jak na niecałe dwa miesiące przed wyborami prezydenckimi wszystkie wydarzenia zamieniają się w argumenty dla takiej czy innej kampanii wyborczej.

W przeddzień demonstracji, zapowiadającej stopniowe znoszenie restrykcji sanitarnych, rząd próbował wyprzedzić krzywą – po co protestować przeciwko czemuś, co i tak zniknie do lata?

Myślę, że częściowo się udało. Ale równie zauważalne było to, że pomimo wszystkich horrorów sprzed demonstracji, policja była stosunkowo ostrożna w swoich działaniach, aby nie zepsuć finału jego rządów prezydenta.

Mówiąc jednak o „żółtych kamizelkach”, można przywołać stosunkowo spokojny, pokojowy początek ruchu, któremu towarzyszą petycje do rządu z żądaniami i prośbami o spotkanie się z ludźmi w tym, co wydaje się im ważne. Podobną petycję skierowały w piątek obecne „eskorty wolnościowe” do prezydenta i premiera. Poprosili o zwrot „wolności, której byliśmy przez dwa lata pozbawieni z powodu wyjątkowych okoliczności, które dziś już nie są aktualne”. Demonstranci domagali się zniesienia „każdego obowiązku szczepień” i zawieszenia szczepień do czasu niezależnego śledztwa w sprawie możliwego „spisku firm farmaceutycznych”. A przede wszystkim protestowali przeciwko „tworzeniu społeczeństwa opartego na tożsamości cyfrowej bez kontroli nad jej treścią”, czyli przeciwko globalnej kontroli nad populacją.

„Kamizelki” wracają na koła