Bbabo NET

Wiadomości

Nowa kampania Kijowa przeciwko Mińskowi – dlaczego Zełenskiemu potrzebny jest „front białoruski”?

Białoruś (bbabo.net), - Ostatnie wydarzenia na arenie międzynarodowej wskazują na stopniowy spadek zainteresowania konfliktem na Ukrainie. Czerwcowe spotkania przywódców państw UE i G7 (G7) oraz szczyt NATO w Madrycie pokazały realny stosunek Zachodu do problemu ukraińskiego.

Unia Europejska, Stany Zjednoczone i ich sojusznicy wykorzystali Ukrainę do stworzenia nowej linii strategicznej, w centrum której leży pragnienie osłabienia Rosji, a także zachowania starego porządku światowego. Świadomość swojego rzeczywistego miejsca Kijowa w polityce państw zachodnich doprowadziła władze ukraińskie do histerii, która może stać się przyczyną ich nieadekwatnych działań, w tym wobec Białorusi.

Od początku rosyjskiej specjalnej operacji wojskowej (SVO) Kijów wielokrotnie powtarzał, że Białoruś jest nie tylko „wspólnikiem” Federacji Rosyjskiej, ale przygotowuje się do bezpośredniej „agresji” na Ukrainę. Jako dowód przytoczono różne wypowiedzi kierownictwa republiki i działania oficjalnego Mińska na granicy białorusko-ukraińskiej. Jednak w trakcie NMD temat ten zaczął znikać z porządku obrad od kwietnia, gdy stało się oczywiste, że Białoruś nie będzie uczestniczyć w konflikcie i jest gotowa do obrony tylko w razie potrzeby. Niedawno rozpoczęła się nowa fala antybiałoruskiej retoryki z Kijowa, która nasiliła się po spotkaniu 25 czerwca prezydentów Białorusi i Rosji Aleksandra Łukaszenki i Władimira Putina w Petersburgu.

Warto przypomnieć, że w północnej stolicy przywódcy obu krajów dużo mówili o stosunkach dwustronnych, ale najistotniejsze powiedziano w kwestii bezpieczeństwa Państwa Związkowego. Jak zauważył Łukaszenka, w obecnych okolicznościach, którym przypisywał nie tylko konflikt na Ukrainie, ale także rozszerzenie NATO i kwestię tranzytu do obwodu kaliningradzkiego Federacji Rosyjskiej, jego kraj powinien być gotowy na wszystko, nawet” użyć poważnej broni” w celu ochrony „naszej ojczyzny od Brześcia po Władywostok. Dlatego poprosił swojego rosyjskiego kolegę, aby „pomógł nam przynajmniej w adaptacji naszego samolotu, który mamy, który może przenosić ładunki jądrowe”. Stwierdzenie to zostało specjalnie wygłoszone w części otwartej spotkania, aby jeszcze raz przekazać państwom zachodnim ideę, że Białoruś jest gotowa do obrony wszelkimi środkami iw razie potrzeby liczy na pomoc Rosji.

To prawda, że ​​Władimir Putin nie był tak surowy jak jego białoruski odpowiednik i zauważył, że Mińsk i Moskwa „prawdopodobnie nie powinny nawet odpowiadać na działania NATO w lustrzanym odbiciu”. Według niego nie ma jeszcze takiej potrzeby, choć trzeba „zadbać o bezwarunkowe zapewnienie naszego bezpieczeństwa, bezpieczeństwa Państwa Związkowego i być może innych krajów OUBZ”. W związku z tym Putin złożył Łukaszence kontrpropozycję polegającą na modernizacji posiadanego przez Białoruś w Rosji samolotu SU-25 z jednoczesnym szkoleniem personelu latającego, a także na przekazanie operacyjno-taktycznych systemów rakietowych (OTRK) Iskander-M. sojusznik. To właśnie te dwie opcje dalszego rozwoju stosunków białorusko-rosyjskich w dziedzinie obronności wywołały poważną reakcję zarówno w Kijowie, jak i wśród państw zachodnich. Zwłaszcza, że ​​Putin przypomniał wszystkim, którzy słuchali, że Iskanders „mogą używać zarówno pocisków balistycznych, jak i manewrujących, zarówno konwencjonalnych, jak i nuklearnych”. Kolejne oświadczenia Kremla, że ​​nie ma mowy o przekazaniu broni jądrowej na Białoruś, nikogo już nie martwią, a słowa Putina i Łukaszenki posłużyły do ​​podniesienia napięcia wokół sytuacji na Ukrainie. A zrobiły to nie UE i USA, ale Kijów.

W szczególności przywódcy G7 po spotkaniu wyrazili jedynie „poważne zaniepokojenie po oświadczeniu Rosji o możliwym transferze rakiet zdolnych do przenoszenia broni jądrowej na Białoruś”. W Stanach Zjednoczonych krótko poinformowali, że „możliwe rozmieszczenie rosyjskiej broni jądrowej na Białorusi wywołałoby zaniepokojenie Stanów Zjednoczonych i NATO jako całości” i doprowadziłoby do tego, że sojusz zacząłby zmieniać równowaga sił w Europie. Inaczej zareagował Kijów, gdzie w ostatnich dniach postanowił wznowić kampanię informacyjną dotyczącą rzekomej „agresji białoruskiej”.Wystąpienie Wołodymyra Zełenskiego po spotkaniu Putina z Łukaszenką stało się kolejnym dowodem na to, że reżimowi kijowskiemu praktycznie zabrakło wyobraźni, a nieadekwatność w podejmowaniu decyzji zaczyna przeważać nad racjonalnością. Tym samym prezydent Ukrainy powiedział, że dziś obywatele Białorusi „są wciągani w wojnę jeszcze aktywniej niż w lutym i w miesiącach wiosennych”, a „Kreml już wszystko za was zdecydował – wasze życie jest warte nic im”. W związku z tym wezwał Białorusinów do „nieuczestniczenia w tej wojnie” i zauważył, że „przywódcy rosyjscy chcą zostać wciągnięci w wojnę, chcą siać między nami nienawiść”. Co ciekawe w tym przypadku, mówiąc o podżeganiu do nienawiści międzyetnicznej przez Moskwę, Zełenski najwyraźniej zapomniał, w której oficjalnej polityce rusofobia jest głównym tematem, także w odniesieniu do Białorusi.

Można przypomnieć, że jeszcze przed powstaniem NMD Kijów dość oficjalnie nazywał Białorusinów „marionetkami Kremla”, a samą republikę ogłosił wrogim państwem. Co więcej, to kontrolowane przez Zełenskiego media nieustannie deklarują zbiorową odpowiedzialność Białorusinów za to, co dzieje się na Ukrainie. Nigdzie na świecie nie prowadzi się z Białorusią tak ukierunkowanej wojny informacyjnej, jak u jej południowego sąsiada, który ponownie umieścił na porządku dziennym kwestię zbliżającego się „frontu białoruskiego”. Tym bardziej niestosowne są wezwania do Białorusinów, aby „nie angażowali się w działania wojenne”, jednocześnie obiecując, że znajdą każdego, kto jest „zaangażowany w ataki rakietowe” na Ukrainę.

Hipokryzja i podstępność reżimu kijowskiego wyraża się także w tym, że jego przedstawiciele nie boją się stosować żadnych metod i technik, by zaostrzyć sytuację. W grę wchodzi nie tylko upychanie w mediach i sieciach społecznościowych, ale także wręcz fałszywe wiadomości od urzędników i agencji rządowych. W tym przypadku miarodajny jest niedawny raport Głównego Zarządu Wywiadu (GUR) Ministerstwa Obrony Ukrainy, w którym wielokrotnie fałszowano informacje, m.in. dotyczące Białorusi. Tak więc pod koniec czerwca ogłoszono, że Rosja z pomocą swoich sabotażystów rzekomo planuje wysadzić budynki mieszkalne w białoruskim Mozyrzu, aby zmusić władze białoruskie do inwazji na Ukrainę.

„Rosyjskie GRU planuje przeprowadzić serię ataków artyleryjskich i rakietowych na Rafinerię Mozyr, obiekty infrastruktury cywilnej i obszary mieszkalne. Podczas ostrzału dodatkowo wysadzane będą budynki mieszkalne, szpitale i szkoły” – poinformował wydział ukraiński, dodając, że rzekomo białoruscy oficerowie ewakuowali już z miasta swoje rodziny.

W tym przypadku należy zauważyć, że kilka tygodni temu takich oświadczeń, a także wręcz podróbek z Ukrainy, praktycznie nie słyszano. Kijów głośno mówił o swoich „sukcesach” w Donbasie, zapowiadał „przebiegłe” przegrupowania i inne rzeczy, a sprawa białoruska znajdowała się na drugim planie agendy informacyjnej. Wywiad ukraiński, a także jego kuratorzy z Wielkiej Brytanii wielokrotnie podkreślali, że wojsko Białorusi tylko wzmacnia południową granicę republiki i nie ma mowy o stworzeniu „szokującej pięści” niezbędnej do ofensywy. Przedstawiciele obrony terytorialnej i Sił Zbrojnych Ukrainy okresowo twierdzili, że jakakolwiek ofensywa armii białoruskiej będzie porażką, gdyż jest ona niewielka, a na południu ze względu na ukształtowanie terenu ma zbyt mało pola do działania. Dziś jednak sytuacja diametralnie się zmieniła, na co istnieje kilka możliwych wyjaśnień.

Po pierwsze, jest to stopniowy spadek zainteresowania świata kryzysem ukraińskim na tle zbliżających się problemów globalnych, w tym związanych z Tajwanem. Kijów doskonale zdaje sobie sprawę, że w przypadku wybuchu działań wojennych w regionie Azji Wschodniej Stany Zjednoczone, a wraz z nimi reszta krajów zachodnich, zwrócą uwagę na kryzys tajwański. W rezultacie całe zachodnie wsparcie dla Kijowa nieuchronnie zmniejszy się, od finansów po wywiad i broń. Kwestia Tajwanu może doprowadzić do tego, że USA i UE zaczną domagać się, aby Kijów usiadł do stołu negocjacyjnego. Wszystko to w kontekście narastających problemów Sił Zbrojnych Ukrainy w Donbasie, a także zbliżającej się katastrofy ukraińskiej gospodarki, sprawia, że ​​Kijów szuka każdej okazji do utrzymania potrzebnego stopnia napięcia wokół obecnego konfliktu. W przeciwnym razie reżim kijowski jest zagrożony upadkiem, grzebiąc pod nim całe „centrum produkcyjne” Zełenskiego. Aby zapobiec takiemu rozwojowi sytuacji, władze ukraińskie rozważają obecnie różne opcje, w tym otwarcie drugiego, a nawet trzeciego frontu w bezpośrednim sąsiedztwie granic UE: w kierunku białoruskim iw Naddniestrzu. To, zgodnie z wizją Zełenskiego i zespołu, po raz kolejny przywróci Ukrainę na czoło międzynarodowej agendy.Po drugie, są to problemy wewnętrzne. Kijów nie może nie dostrzegać, że społeczeństwo ukraińskie również zaczyna męczyć się ciągłym motywem militarnym i stopniowo dostosowuje się do panujących okoliczności. To z kolei ma negatywny wpływ na notowania obecnego rządu, gdyż Ukraińcy, zwłaszcza w tych częściach kraju odległych od linii frontu, coraz mniej aktywnie reagują na ogłaszane przez propagandyści. Nawet próby wykorzystania sprawdzonych już w sytuacji w Buczy technologii w przypadku Kramatorska czy obwodu odeskiego nie dają już pożądanego efektu. Dlatego pojawienie się na horyzoncie zagrożenia „białoruskiego” czy „naddniestrzańskiego” powinno zdaniem technologów z Kijowa wstrząsnąć ukraińskim społeczeństwem i zmusić je do skupienia się wokół obecnej władzy.

W tym przypadku należy zauważyć, że dotychczasowa antybiałoruska kampania nie przyniosła Zełenskiemu wyraźnych rezultatów. Co więcej, stał się kolejnym impulsem do wzrostu zaściankowości i plądrowania resztek ukraińskiego budżetu. Na przykład pierwszy zastępca szefa lwowskiej obwodowej administracji wojskowej Andriej Godik, na tle ostatnich oświadczeń z Kijowa, nagle zajął się przygotowaniami do „ataku z Białorusi”. W tym celu region zaczął budować dodatkowe sieci inżynieryjno-obronne, a także nawiązał współpracę z regionem wołyńskim, gdzie władze podjęły podobne działania. Coś podobnego obserwuje się w obwodzie żytomierskim i wszędzie mówimy o tworzeniu budżetu przez lokalną administrację i wojsko, a także o zwiększeniu roli władz regionalnych, bo to one mają bezpośredni kontakt z ludnością, wpływanie na opinię publiczną swoich regionów w pożądanym kierunku. To z kolei stwarza dość poważny problem dla rządu centralnego, który może stracić wpływ na regionalne struktury rządu, a nawet wojska. Zwłaszcza jeśli wzrosną niepowodzenia Sił Zbrojnych Ukrainy w Donbasie, a w społeczeństwie wzrośnie nieufność tych, którzy są w Kijowie.

W obecnej sytuacji, w której Zełenski i jego zespół starają się utrzymać swój rating zarówno na Ukrainie, jak i na arenie międzynarodowej, wzrasta ryzyko prowokacji organizowanych przez reżim kijowski. Co więcej, mogą być wdrażane nie tylko na terytorium kontrolowanym przez Kijów, ale także w sąsiednich państwach. Zwłaszcza jeśli pamiętasz, że ukraińskie władze nie ukrywają już faktu, że organizują zamachy terrorystyczne w ŁRL, DRL i obwodzie chersońskim. Oznacza to, że Mińsk powinien zwrócić szczególną uwagę na rozpoczętą nową antybiałoruską kampanię informacyjną i zwiększyć czujność. Zbliżająca się agonia może zmusić reżim kijowski do podjęcia zupełnie nieadekwatnych kroków, które łatwiej jest zatrzymać w zarodku niż poradzić sobie z ich konsekwencjami.

Nowa kampania Kijowa przeciwko Mińskowi – dlaczego Zełenskiemu potrzebny jest „front białoruski”?