Rosja (bbabo.net), - Występ Mariny Brusnikiny na Małej Scenie Teatru Narodów jest pierwszą produkcją najnowszego scenariusza Szpalikova "Skok, zawalił się sufit". Napisany w 1974 roku, wciąż był nieznany widzowi. Tytuł z dziecięcej rymowanki – o katastrofie po niewinnych żartach – trafnie oddaje fabułę.
Życie małej rodziny prostej klasy: mechanika Jury, woźnej Anyi i ich jedenastoletniej córki Ksenii jest wypisane lekkimi, precyzyjnymi pociągnięciami. Zwykły wieczór zakończony pijatykiem, domowy skandal z wezwaniem na policję, aresztowaniem, procesem i wyrokiem: rok pozbawienia wolności, którego sensu i logiki nikt nie rozumie. Katastrofa, która wybuchła nad ludźmi, z której nie ma powrotu do przeszłości. Właśnie ta myśl o nielogiczności, przypadkowości łańcuchów zdarzeń i działań oraz nieodwracalności upadku wydaje się być jedną z możliwych odpowiedzi na pytanie, jak dramaturgia sprzed pół wieku rozbrzmiewa we współczesnej świadomości.
Kameralna opowieść na kameralnej scenie zaczyna się od sprzątania w domu – bohaterowie, wciąż bezimienny, myją scenę mopami. Tekst czytany jest w całości, ze szczegółowymi uwagami lirycznymi Szpalika. Brusnikina znana jest z wrażliwości na słowo i umiejętności pracy z nim. Jej aktorzy nie ilustrują dosłownie tekstu, ale zdają się bez problemu układać go na scenie, graficznie zarysować postaci i linie ich interakcji. Dzięki temu spektakl nabiera lekkości, wyrazistości i powściągliwości.
Trzech wciągniętych w lejek wydarzeń i uczestników prywatnej katastrofy - dziadek, sąsiedzi, koledzy, policja, przypadkowi przechodnie. Daria Kalmykova i Alexandra Ursulyak, które zajęły już miejsce w zawodzie, grają duet matki i córki, a Daria Vorokhobko jest z młodszego pokolenia Brusnikitów, wszystkie inne role kobiece. Artem Bystrov jako Jura, głowa rodziny; Rustam Akhmadeev i Artem Tulchinsky to seria męskich obrazów.
Dla każdego z nich gra jest złożonym, migoczącym połączeniem i rozłączeniem się ze swoim bohaterem oraz przyzwyczajeniem się do jego osobowości i dystansu do niej od dzisiejszego dnia. Teraz trudno wyobrazić sobie życie bez prawie prywatnej przestrzeni, kiedy sąsiedzi wikłają się w afery i święta, kiedy sprzedawczyni jest proszona o przypomnienie o czymś mężowi, a sąsiada proszona jest o posłanie córki do internatu. A sama szkoła z internatem z żyjącymi rodzicami to teraz bzdura. A takie niezależne, zdesperowane dzieci, jak Ksenya, które potrafią przebić się przez bramy więzienia czy udać się do innego miasta do swojego dziadka, to już przeszłość.
Nie bez powodu przestrzeń na scenie jest płynna, zmienna, nieokreślona, gdzie kończy się dom, a zaczyna świat zewnętrzny. Nepotyzm komunalny, przywodzący na myśl linię Borysa Ryży: „Jak dobrze żyliśmy źle”.
A najważniejsze pozostało nietknięte przez czas - ludzkie uczucia i relacje. Bolesnym centrum spektaklu jest Xenia Alexandra Ursulyak w krótkim czerwonym płaszczu i białym kapeluszu z kopułą, z rozpaczliwą, bezinteresowną miłością do ojca, z wściekłością i bezbronnymi pragnieniami, na przemian w stosunku do matki.
Daria Kalmykova, energiczna, pewna siebie, zwycięska na początku i zdezorientowana, złamana poczuciem winy, pochylona, jakby od uderzenia w brzuch, z samotności i bólu w finale. Jura Artema Bystrowa to przystojny facet o złotych dłoniach, rozgorączkowany i hojny dusza, domagający się szczęścia dla całej ludzkości i potrafiący uciec z więzienia, by w sylwestra zobaczyć swoją córkę. Jak ci kochający, uczciwi, dobrzy ludzie nagle głupio i nieodwracalnie zdołali rozproszyć swoją rodzinę i dom.
Za każdym bohaterem kryje się coś więcej niż jego bezpośrednia sceniczna egzystencja - jak los dziadka Xeni, pięknie granego przez Rustama Achmadejewa, gdy słucha w restauracji piosenki „Katiusza”, a do fabuły wkracza nienazwana wojna. Jak w scenie więziennego spotkania męża i żony, gdy przez kilka sekund w milczeniu patrzą na siebie, zanim on odrzuci stół i odejdzie – i w tych sekundach cała ich niewypowiedziana miłość staje na scenie jako trzeci i główny bohater. Jak miniaturowe, charakterystyczne szkice Darii Vorokhobko, które wyraźnie pokazują, jak jej sprzedawczyni piwa jest zakochana w Yurze, albo jak sąsiadka Valya, fashionistka i zbieraczka, z powodu której zaczął się skandal, sympatyzuje z Anyą i niezręcznie próbuje, jeśli nie naprawić , a potem jakoś pomóc .
„Mamo”, zapytał Ksenia, kiedy szli dalej. „A żeby sprzedawać piwo, gdzie studiują?” „Na uniwersytecie” – powiedziała Anya. „Na Moskiewskim Uniwersytecie Państwowym, gdzie jeszcze?”
Najważniejsze pozostało nietknięte przez czas - ludzkie uczucia i relacje
Nie ma złoczyńców, wszyscy zwykli ludzie są dobrzy, tylko z jakiegoś powodu życie staje się czarne i kurczy się jak spalony liść. Marina Brusnikina pokazuje widzowi bohaterów, niczym na ekranie, naprzemienne plany, pozwalając albo wczuć się w nich, albo ironicznie zdystansować się; gatunek waha się od melodramatu po codzienne szkice, od nostalgicznej komedii po przypowieść.
Przedstawienie jest zwodniczo proste, jego tematyka wymyka się ostatecznej fiksacji. I to jest zgodność języka reżysera z typem artystycznej świadomości Szpalika, niby prosta i klarowna, w istocie – głęboka, ekscytująco ożywiona i absolutnie nowoczesna.
bbabo.Net